» Blog » Wiwisekcja: Kres cudów (cz.2)
24-06-2018 19:09

Wiwisekcja: Kres cudów (cz.2)

W działach: Książki | Odsłony: 124

Wiwisekcja: Kres cudów (cz.2)

Czas kontynuować naszą podróż w głąb Kresu cudów Piotra Jedlińskiego, zwycięscy konkursu ogłoszonego przez Nową Fantastykę na trzydziestolecie Wiedźmina. Poprzednio starałem się wskazać, że tekst ów mógłby wiele zyskać, gdyby szerzej opisać pewne fragmenty – na przeszkodzie stanął jednak zapewne limit znaków. Dziś zastanowimy się, kosztem których wątków można było owe brakujące znaki kupić. A także będziemy szukać matki wszystkich błędów – pojedynczej decyzji, która zrodziła większość pozostałych problemów.

Najpierw jednak w gwoli przypomnienia – choć będę się krytycznie wypowiadał o wielu elementach Kresu cudów, nie jestem bynajmniej zdania, że jest to opowiadanie złe lub że nie słusznie przyznano mu laur pierwszeństwa. Po prostu pewne sprawy można w nim było rozwiązać inaczej – moim zdaniem lepiej.

Tak jak poprzednio, w tekście będą się pojawiały nieoznaczone spojlery co do treści Kresu cudów. Zostaliście ostrzeżeni.

No dobrze, a więc poszukajmy oszczędności. Znajdźmy to, co zbędne i bez litości wytnijmy. Czas odłożyć nóż i chwycić się za piłę. Moi państwo, będziemy amputować.

 

Konflikt bohaterów z kapłanem i tłuszczą

Krótko po tym jak Geralt i Jaskier przybyli na targ, skutecznie udaje im się wpakować w kabałę. Wszystko zaczyna się w momencie, w którym histeryczne wrzaski ptaków na straganie Ptasznika ściągają gniew kapłana, który zaczyna podjudzać tłum do ich zgładzenia. A kiedy w obronie zwierząt staje straganiarka, obraca swój jadowity język także przeciwko niej. Wtedy do akcji wkracza nasz niezastąpiony wiedźmin, bije po facjatach kilku co bardziej krewkich członków tłuszczy, kopie duchownego w tyłek, a następnie zostaje za owe wyczyny aresztowany.

Jest to jedna z najbardziej „wiedźmińskich” scen w opowiadaniu. Mamy tu ludzkie zbydlęcenie, dobrze zarysowany konflikt, niezłe opisy, sprawnie poprowadzoną demagogiczną przemowę, nawet typowo „sapkowski” antyklerykalizm. Ot, scena samosądu z Chrztu ognia w miniaturze. Bez wątpienia jest ona jedną z największych zalet Kresu cudów. Powiem więcej - całkiem możliwe, że to właśnie za jej sprawą, a nie dzięki głównemu wątkowi, opowiadanie to zdobyło palmę pierwszeństwa w konkursie.

Ja to bym ją wyciął.

Dlaczego chciałbym pozbawić tekst jego największego atutu? Zanim odpowiem na to pytanie, pozwolę sobie na małą dygresję. Być może jedyną naprawdę istotną poradą, jakiej udzielił Stephan King początkującym pisarzom w swojej książce Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika jest „zabijaj to, co kochasz”. Usuwaj ze swoich tekstów to, co w nich niepotrzebne. Nawet jeżeli jest to piękne, jeżeli jesteś z tego dumny, jeżeli świetnie się bawiłeś przy pisaniu tego. Nawet jeżeli uważasz, że tworząc dany fragment wspiąłeś się na wyżyny talentu. Jeżeli nie jest potrzebne, jeżeli nie służy konkretnemu celowi, zabij to.

Niestety, ta scena nie służy niczemu.

To oczywiście nie do końca prawda. Jest ona przecież przyczynkiem do aresztowania Geralta, a także pozwala zwieńczyć wątek braci polujących na Jaskra. Problem w tym, że realizacja żadnego z tych celów nie była tak naprawdę potrzebna dla zdrowia tekstu – o czym za chwilę. A gdyby nawet chcieć je zostawić – efekt ów mógł zostać osiągnięty zdecydowanie mniejszym nakładem znaków, których przecież potrzeba było w innych miejscach. Przemowa kapłana mogła zostać przekuta w tyradę Ptasznika, znaki spalone na scenę prania po pyskach kmiotków lepiej by się przysłużyły, gdyby zużyć je na ekspozycję żar-ptaka. Niestety, pisząc pod limit znaków należy skupić się na funkcjonalności, nie ozdobnikach, choćby i najpiękniejszych.

 

Areszt i flara

Kiedy Geralt rozprawił się już kapłanem, został pojmany przez straż. Raczej uprzejmie. Następnie spędził nieco czasu w dość komfortowym areszcie (a konkretnie – na zapleczu karczmy), by później obejrzeć flarę – potężny wybuch ognia, który co noc pojawia się w pobliskich ruinach.

O ile w przypadku poprzedniej sceny problemem była jej funkcjonalność, tak tym razem choroba położona jest nieco głębiej. Na pozór te dwie krótkie scenki robią to, co powinny – przygotowują nas na spotkanie z Wielką Łowczą i dalej budują wątek okolicznych niesamowitości. Niestety one również są w opowiadaniu zbędne.

Zacznijmy może od pierwszego elementu. Aresztowanie jako metoda nacisku władz na wiedźmina nie jest pomysłem nowym – podobnie działał prefekt Fulko Artevelde w Wieży Jaskółki, motyw ten został tez użyty w Sezonie burz i Wiecznym Ogniu, do pewnego stopnia również w Kwestii ceny i Ostatnim życzeniu. Pojawia się również w grach z uniwersum. Krótko mówiąc nie jest to zagranie oryginalne. W tym wypadku nie jest również potrzebne – aby skłonić Geralta do rozmowy z Wielką Łowczą nie potrzeba było go zamykać, również później, gdy przychodzi do szantażu mającego na celu zmuszenie go do przyjęcia zlecenia, poważniejszym argumentem jest groźba śmierci z rąk kompanii zbirów na usługach byłej szlachcianki niż groźba uwięzienia. Areszt pomaga oczywiście podkreślić władzę Łowczej w okolicy, ale nie jest to cel, dla którego warto poświęcać kilka akapitów.

Również podziwianie flary mogło wylecieć z tekstu bez większych konsekwencji. Owszem, jest to scena widowiskowa i dobrze napisana. Tak, dodaje tajemniczości nadchodzącym wydarzeniom. Pobudza wyobraźnię do tego stopnia, że to jej wyobrażenie zdobi okładkę tomu. Ponownie jednak – zabijaj to, co kochasz. Flara nie służy w opowiadaniu niczemu konkretnemu. Nie przekonuje Geralta do zmiany decyzji. Nie skłania go do uwierzenia w raroga. Można uznać ja za zwiastun przyszłych wydarzeń – ale w gruncie rzeczy wciąż jest to tylko ozdobnik. Co więcej, jej obecność budzi pytania o to, jak Ptasznik przeżywa co noc owe inferno, dlaczego okoliczni chłopi nie czują w związku z nią niepokoju, po co tak w zasadzie wciąż jeszcze niewykluty mityczny ptak marnuje takie ilości energii? Pewnie można by wymyślić jakieś rozsądne odpowiedzi. Jedliński po prostu je ignoruje. A najprościej byłoby nie skłaniać do ich zadawania i wyciąć tę scenę.

 

Rządni zemsty na Jaskrze wieśniacy

Już kiedy pierwszy raz napotykamy Jaskra napomyka on, że ponownie podpadł lokalnym mieszkańcom. Trójka braci poprzysięgła mu srogie mordobicie za niestosowne awanse, które czynił ich siostrze. Później spotykamy ich jeszcze trzykrotnie – podczas targu, kiedy straż próbuje aresztować naszych bohaterów i w finale opowieści.

O ile wycinanie konfliktu bohaterów ze stanem duchownym i długą ręką prawa proponowałem bardziej ważąc zyski i straty niż z faktycznej niechęci do owych scen, tak do skasowania tego motywu aż mnie świerzbiły palce. Z początku nie jest źle. Jaskier podpadający wieśniakom pojawił się już choćby w Trochę poświęcenia, obrazek tego typu dobrze więc pasuje do znanego czytelnikowi obrazu postaci i może robić za lokalny koloryt. Gdyby autor ograniczył się do tych kilku zdań na początku, marudziłbym pewnie trochę o marnowaniu znaków, ale ostatecznie machnął ręką. Jednak kiedy pisze się pod limit znaków, każdy element musi mieć jakiś cel. Niestety.

Kiedy kolejny raz spotykamy nasze trio kmiotków, szukają oni Jaskra na targu. Na razie jeszcze nic się nie dzieje – ich pojawienie się jest przyczynkiem do dowcipnego dialogu między bohaterami i to tyle. Autor po prostu przypomina nam o ich istnieniu, zanim staną się istotni, co jest zasadniczo dobrym nawykiem.

Następna scena z ich udziałem to pay off całego wątku – kiedy strażnicy szykują się do aresztowania, Geralt każe Jaskrowi pryskać. Ten jednak zostaje i pozwala się schwytać – woli bowiem to niż konfrontację z prześladowcami, którzy dzięki całej awanturze go wypatrzyli.

Tak, to tyle. Cały wątek służy rozwiązaniu problemu, którego nie było, dopóki autor nie postanowił o nim wspomnieć. Nie ma tu nic ciekawego, nic oryginalnego, żadnych ciekawych opisów. Pojawia się trochę barwnych dialogów, ale nie uzasadniają one tego marnotrawstwa znaków.

Jeszcze gorzej jest w ich czwartym pojawieniu się. Kiedy nasz dynamiczny duet schodzi ze wzgórza, na którym położone są ruiny, już po konfrontacji z Ptasznikiem, trzech braci, osmalonych i straumatyzowanych, wyłania się z gąszczu, a następnie ucieka na widok pióra przy kapeluszu Jaskra. Jest to element finałowej sceny opowiadania. Jak wspominałem poprzednio, ja rozwiązałbym ją inaczej. Ale nawet gdyby ktoś nie miał ochoty się w to bawić, to wprowadzenie w tym miejscu tych nieszczęsnych kmiotków wydaje mi się zupełnie bezsensowne. Czy to miała być jakaś alegoria? Czy autor po prostu chciał wyraźniej zwieńczyć ich wątek? Tak czy siak, ich obecność w tym miejscu dodatkowo zamula i tak mętny przekaz.

 

Ja widać, gdyby zależało to ode mnie, cały motyw aresztowania i prowadzących do niego scen zostałby wycięty z opowiadania. Pozwoliłoby to zaoszczędzić sporo miejsca, które wykorzystałbym inaczej. Dlaczego jednak autor zdecydował się na jego wprowadzenie? Oczywiście mogę jedynie spekulować. Ale wiele wskazuje na to, że jest to wina jednego, kluczowego założenia. Zanim jednak do niego przejdziemy, pomówmy o pewnej niezbyt dworskiej damie.

 

Wielka Łowcza

Szlachcianka, która porzuciła swój stan na rzecz polowania na potwory ze swoją bandą rzezimieszków. Mężobójczyni z bliżej nieokreślonym ludobójstwem na sumieniu. Kobieta twarda i nieustępliwa. Z takich czy innych źródeł dowiedziała się o istnieniu raroga i jego rychłym przebudzeniu, do którego próbuje nie dopuścić. Nie mogąc sobie poradzić samemu, przymusza Geralta do pomocy. Co w ostatecznym rozrachunku źle się dla niej kończy.

Wielka Łowcza jest kluczową postacią poboczną tego opowiadania. Jest dla Kresu cudów tym, czym Renfri była dla Mniejszego zła, a Yennefer dla Ostatniego życzenia. I nie jest w tym zła.

Ale wiecie – ja bym to zrobił inaczej.

Na początek przydałoby się więcej ekspozycji. Wiemy, że Łowcza poluje na potwory, nie znamy jednak żadnych jej dokonań, mało wiemy o celu, jaki jej przyświeca i innych tego typu elementach. Kilka dodatkowych zdań na temat jej przeszłości i tła z pewnością by nie zaszkodziło.

Ważniejszy jednak jest jej charakter. Jedliński zdecydował, że będzie ona gburowata, konfrontacyjna, wulgarna i skłonna do agresji. Nie był to w ścisłym sensie zły wybór. Ma on sens. Ta postać „gra”, dobrze wpasowuje się w uniwersum, jest dość barwna, by dało się ją zapamiętać. Co więcej – Sapkowski lubił w swoich opowiadaniach używać stereotypowych postaci, którym nadał jakiś nieoczekiwany twist. A taka „chłopska” szlachcianka nieźle wpasowuje się w ten schemat. Tak więc decyzja o tym, by zrobić z Łowczej taką właśnie herod-babę ma swój sens – jeżeli potraktować ją jako osobny byt. Jeżeli jednak spojrzeć nieco szerzej...

Fakt, że Łowcza jest chamska i apodyktyczna sprawia, że dobrowolna współpraca Geralta staje się trudna do osiągnięcia. Autor musiał więc sięgnąć po jakiś przymus – zdecydował się na szantaż. Żeby dać szlachciance mocniejsze argumenty, wprowadził wątek aresztowania. Żeby uzasadnić areszt – stworzył konflikt z kapłanem. Wszystkie te elementy znajdują się w początkowej części opowiadania. Stworzył cały, rozbudowany początek opowiadania, który prowadził nas do tego jednego momentu, do zgody wiedźmina na współpracę. A potem zabrakło mu znaków na resztę, co skutkowało mętnym przesłaniem i brakami w ekspozycji. Ta jedna decyzja miała brzemienny wpływ na kształt całości. Ponownie – była to decyzja logiczna z punktu widzenia tamtej jednej sceny. Ale gdyby autor wybrał inaczej, moglibyśmy mieć do czynienia z innym, bardziej przejrzystym tekstem.

No dobrze, dość mędrkowania. Jak więc ja bym podszedł do tematu Wielkiej Łowczej? Uczyniłbym ja nieco bardziej ugodową. Nieco bardziej przystępną. Czy taka kreacja byłaby lepsza niż ta przyjęta przez autora? Trudno powiedzieć, duża zależałoby od wykonania. Otwierałaby jednak przed nami furtkę, jaka jest dobrowolna współpraca Geralta. Taka Łowcza mogłaby go chwycić na miód, nie na ocet – skłonić do przyjęcia zlecenia dzięki gładkim słówkom, łechtaniu jego ciekawości nieznanego (widocznej choćby w Krańcu świata, gdzie wiedźmin idzie polować na diabła, bo „nigdy nie mógł oprzeć się pokusie popatrzenia na coś, co nie istnieje”) i może odrobinie zaowalowanej groźby. Usunięcie potrzeby szantażu pozwala nam pozbyć się z opowiadania sporej ilości ozdobników i spożytkować zaoszczędzone znaki tak, gdzie są one bardziej potrzebne.

 

Jaka nauka wypływa z tej literackiej sekcji? Czasami pisarz sam siebie zapędza w kozi róg – czy to, jak Jedliński, podejmując szereg decyzji, z których każda w danym momencie była sensowna, ale wspólnie doprowadziły do powstania pewnych problemów, czy też w inny sposób. W takim wypadku można iść na kompromis albo przerobić to, co już się napisało tak, by problem wyeliminować. Ta druga droga jest oczywiście trudniejsza. Nie zawsze warto nią podążyć, skórka nie zawsze będzie warta wyprawki. Ale jeżeli piszesz lub planujesz pisać – miej ten fakt w pamięci. Czasami, kiedy odkryjesz, że trafiłeś na mur, który sam przed sobą wybudowałeś, zamiast próbować karkołomnego skoku górą, warto się cofnąć i spróbować i spróbować wykryć, skąd bierze się problem.

To już koniec mojej analizy. Dziękuję wam za poświęcony czas. Jeżeli sami piszecie, być może wyciągnęliście z mojego małego pokazu jakieś wnioski, które kiedyś się wam przydadzą. Jeżeli nie, to mam nadzieję, ze chociaż dobrze się bawiliście.

 

2
Notka polecana przez: Aszhe, Johny
Poleć innym tę notkę

Komentarze


Johny
   
Ocena:
0

Wzbraniałem się przed przeczytaniem, bo nie dane mi było zapoznać się z Kresem Cudów, ale w końcu ciekawość zwyciężyła.

Z jednej strony zachwyca mnie ten sposób myślenia. Wszystko ma znaczenie. Mam tylko jedną wątpliwość co do tekstu. Kiedyś próbowałem sił w poezji. I pamiętam, że jeden z moich wierszołów miał komentarz mniej więcej taki: fajne, ale zbyt jednoznaczne. Jak mówiłem nie czytałem kresu cudów, ale czy po uwypukleniu głównego wątku, tekst nie naraziłby się na ten sam zarzut? Że autor wali ludzi przesłaniem po głowie?

Swoją drogą fajnie przeczytać, że nawet w nagrodzonym tekście ktoś znajduje błędy. To pozwala patrzeć na krytykę z większym dystansem. Skoro nie ma tekstów doskonałych, to można przyjąć z większym spokojem niedociągnięcia swoich dziełek.

Spróbuje bardziej używać celowości scen w mojej grafomanii. Co prawda trochę się boję, że przyprawi mnie to o paranoje albo nic nie napiszę przez perfekcjonizm. Ale widzę jak to działało w Piratach z Karaibów, gdzie wszystko układało się w harmoniczne puzzle i człowiek miał radochę że elementy układanki pasują.

06-08-2018 22:27
von Trupka
   
Ocena:
0

Jak mówiłem nie czytałem kresu cudów, ale czy po uwypukleniu głównego wątku, tekst nie naraziłby się na ten sam zarzut? Że autor wali ludzi przesłaniem po głowie?

Zależy od czytającego jak sądzę - zapewne znaleźliby się i tacy, którzy by na to narzekali. Zależy też pewnie od konkretnego doboru słów i tak dalej - chciałbym, żeby przesłanie było klarowniejsze, ale niekoniecznie musi być wyłożone łopatologicznie, słowo po słowie.

Swoją drogą fajnie przeczytać, że nawet w nagrodzonym tekście ktoś znajduje błędy. To pozwala patrzeć na krytykę z większym dystansem. Skoro nie ma tekstów doskonałych, to można przyjąć z większym spokojem niedociągnięcia swoich dziełek.

Zawsze można się do czegoś przyczepić, choć oczywiście warto pamiętać, że czepy dzielą się na faktyczne mankamenty i "rzecz gustu". 

Spróbuje bardziej używać celowości scen w mojej grafomanii. Co prawda trochę się boję, że przyprawi mnie to o paranoje albo nic nie napiszę przez perfekcjonizm. 

Gorąco polecam. Pustosłowie wrogiem krótkiej formy, która z samej definicji powinna być zwięzła i treściwa. W idealnych warunkach każda ze scen powinna realizować nawet kilka celów naraz, ale każda powinna mieć chociaż jeden, inaczej jedynie marnuje czas czytelnika.

07-08-2018 19:01

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.