» Blog » Wiwisekcja: Kres cudów (cz.1)
17-06-2018 13:52

Wiwisekcja: Kres cudów (cz.1)

W działach: Książki | Odsłony: 157

Wiwisekcja: Kres cudów (cz.1)
Jakiś czas temu wpadły mi w ręce Szpony i kły, zbiór opowiadań napisanych w ramach konkursu ogłoszonego przez Nową Fantastykę dla uczczenia trzydziestych urodzin Wiedźmina. Podczas lektury dość często łapałem się na jednej i tej samej myśli: "ja zrobiłbym to inaczej". Wiadomo – krytykować najłatwiej.

Nie znaczy to na szczęście, że zawarte w antologii teksty są złe. Wręcz przeciwnie, podczas czytania większości z nich całkiem dobrze się bawiłem. Czasami jednak ich autorzy przyjęli rozwiązania, które moim zdaniem nie były w danym przypadku optymalne. Stąd pomysł na ten tekst – zamierzam położyć Kres cudów autorstwa Piotra Jedlińskiego na stole sekcyjnym, rozkroić, obejrzeć ze wszystkich stron i wskazać niedociągnięcia, a następnie poszukać ich przypuszczalnych przyczyn i zaproponować rozwiązania.

Dlaczego wybrałem właśnie ten właśnie tekst? Jest ono oczywiście zwycięzcą wspomnianego konkursu, niejako reprezentuje więc cały zbiór. Moje opracowanie nie ma być jednak polemiką z decyzją konkursowego jury. Kres cudów ma swoje zalety: najbardziej „wiedźmiński” styl, rozsądnie wyważone proporcje między scenami dynamicznymi i spokojniejszymi i niezłe dialogi, jest też jednym z nielicznych tekstów, za którym dostrzegłem koncept nieco głębszy, niż tylko proste dostarczanie rozrywki. Jednocześnie jednak zawiera w sobie kilka bardzo zróżnicowanych elementów, które moim zdaniem można było rozwiązać inaczej – być może lepiej. Są tu zarówno drobnostki, które można by usunąć dodając do któregoś z akapitów pojedyncze zdanie, jak i poważniejsze, głębiej ukryte problemy, wypływające z samego konceptu opowiadania. Co czyni je świetnym obiektem dla naszej analizy.

Zanim zaczniemy: Czytelniku, miej baczenie! W tekście będą pojawiać się niezapowiedziane spojlery. W zasadzie jest on jednym wielkim spojlerem. Jeżeli jeszcze nie czytałeś Kresu cudów, wkraczasz na własną odpowiedzialność.

Jeszcze tu jesteś? Świetnie. Noże naostrzone, piła gotowa, możemy przystąpić do sekcji.

Kres cudów opowiada o podróży Geralta do Cudowianki, wsi położonej na samej rubieży cywilizowanego świata, nazywanej tak od targu cudów, który odbywa się tam raz do roku. Co było do przewidzenia, zamiast cieszyć się atrakcjami, nasz wiedźmin pakuje się w kabałę. Niejaka Wielka Łowcza przymusza go, by powstrzymał kupca zwanego Ptasznikiem od sprowadzenia na świat mitycznej istoty zwanej rarogiem. Co skutkuje licznymi zgonami.

W tekście możemy wyróżnić kilka podstawowych składowych, splatających się w jego fabułę. W kolejności nie całkiem losowej są to:
- Wioska i odbywający się w niej targ
- Niezwykłe zachowanie ptaków
- Raróg
- Ptasznik
- Konflikt bohaterów z kapłanem i tłuszczą
- Areszt i flara
- Rządni zemsty na Jaskrze wieśniacy
- Wielka Łowcza

Do każdego z powyższych punktów mam jakieś „ale”. Taka już ze mnie maruda.

Co więc dolega opowiadaniu? Podczas czytania rzucają się w oczy braki w ekspozycji i mętne, słabo zaakcentowane przesłanie. Te prowadzą nas do głębiej ukrytej choroby – problemów z efektywnym wykorzystaniem limitu znaków. One z kolei okazują się jedynie symptomem „patologii” ukrytej w samych kościach tekstu – w jego zamyśle. Podkreślmy raz jeszcze – żaden z tych problemów nie jest na tyle poważny, by dyskwalifikować Kres cudów w oczach typowego odbiorcy (a nawet nietypowego, co widać po decyzji jury), jednak ich wyeliminowanie poprawiłoby przejrzystość snutej opowieści, być może nawet uczyniło ją lepszą.

No dobrze, wstępne oględziny zakończone. Czas się ubrudzić. Obejrzyjmy każdą ze składowych. Spróbujmy dotrzeć do źródła problemów i znaleźć na nie lek.

Wioska i odbywający się w niej targ

Jak już wspomniano, Cudowianka to nieduża wioseczka położona gdzieś hen, na krawędzi cywilizacji, do której raz do roku zjeżdża się kawalkada handlarzy, sztukmistrzów, cyrkowców i innych cudaków, oferujących niezwykłe towary i usługi. Podczas lektury poznamy jej skróconą historię, obejrzymy znajdujące się niedaleko ruiny, gdzie rozegra się finał opowiadania i doświadczymy pewnej ilości lokalnego kolorytu. Teoretycznie wszystko jest na miejscu. Teoretycznie.

Po pierwsze dokuczał mi brak uzasadnienia fabularnego dla obecności naszych bohaterów w tym miejscu. Obydwaj przyjechali „na targ”, jednak nie dowiadujemy się, dlaczego miałby być on dla nich kuszący. Teoretycznie mógł zadecydować jego niepowtarzalny charakter, jednak nigdzie nie zostało to powiedziane wprost, a Geralt w późniejszych scenach ewidentnie nie przejawia zainteresowania oferowanymi towarami. Nie wydaje się to poważnym problemem – i nie byłoby niem, gdyby autor sam sobie nie utrudniał życia. Wiedźmin mógł wszak zawędrować w te okolice choćby i przypadkiem – jednak Jedliński sam sobie rzuca kłody pod nogi, asekurancko umieszczając wioskę na najgłębszym możliwym odludziu. Oczywiście to w zasadzie drobnostka, wielu czytelników pewnie w ogóle nie zwróci uwagi, zaś autor zaoszczędził trochę znaków na uzasadnieniu. A jednak... To drobne niedopatrzenie sprawiło, że w początkowych scenach zamiast skupić się na akcji pytałem sam siebie - „Biały Wilku, co ty tu w ogóle robisz, skoro ewidentnie nie chcesz tu być?”. Nie wymagam od autora rozbudowanej historii. Wystarczyłoby wspomnieć, że Geralt ma nadzieję spotkać tu zielarza, który sprzeda mu składniki do eliksirów, umówił się tu z klientem czy szuka wyjątkowej zbroi. Cokolwiek. Albo, co wydaje się nawet lepszym rozwiązaniem, po prostu umieścić targ w takim miejscu, żeby nasz wędrowny pogromca potworów mógł na niego wpaść przypadkiem – i wspomnieć, że tak właśnie było.

Mój drugi zarzut jest nieco poważniejszy i stanowi pierwszy symptom problemów, które z pełna mocą dadzą o sobie znać później.

W krótkiej formie, szczególnie kiedy pisze się pod limit znaków, każda scena powinna czemuś służyć. Jedliński na szczęście zdaje sobie z tego sprawę i nie raczy nas zbędnym pustosłowiem – problemem jest raczej dobór celów. Wioska i targ cudów mogły teoretycznie mieć w omawianym opowiadaniu dwie funkcje. Pierwsza z nich to próba zachwycenia czytelnika kolorytem. W takim przypadku powinno tu być dużo barwnych, plastycznych opisów, może odrobina humoru. Egzotyczne towary, dziwaczni ludzie, kosmopolityczny klimat zestawiony z zaściankowością wioski, tego typu rzeczy. Druga możliwość to położenie podwalin pod stanowiący (moim zdaniem) sedno opowiadania kontrast miedzy fałszywymi, prokurowanymi przez ludzi „cudami”, a prawdziwymi dziwami (któremu poświecę trochę czasu podczas omawiania wątku raroga). W tym celu należałoby opisać marność wystawionych kuriozów, ich jarmarczność, wielość falsyfikatów, wzbudzane przez nie rozczarowanie. Jak widać środki służące do osiągnięcia każdego z tych celów stoją do siebie w opozycji. A jednak autor postanowił stanąć na rozdrożu. Mamy tu trochę opisów rozmaitych dziwów, mamy też zachwyty oglądającego je Jaskra. Ale jest ich zbyt mało, są niedostatecznie barwne i egzotyczne, przez co nie robią szczególnego wrażenia. Targ cudów jest przez narratora opisywany jako miejsce wyjątkowe, ale tej wyjątkowości nijak nie czuć. Z drugiej jednak strony – zwyczajność czy też marność oferowanych „cudów” również nie została zaakcentowana. Entuzjastyczne reakcje poety z daleka pachną wprawdzie pianiem naiwniaka nad bazarową tandetą, ale to za mało. Brak choćby kilku linijek przemyśleń Geralta, jakiejś bardziej wymownej sceny albo chociaż mocniejszych przymiotników w opisach – w obecnej formie jarmark nie wzbudza negatywnych emocji, nie buduje więc nastroju odpowiedniego, by osiągnąć drugi z celów.

Dlaczego autor nie trzymał się jednej z dróg? Moim zdaniem wpadł w sidła, które sam na siebie zastawił. Targ musi być światowej sławy, żeby uzasadnić obecność bohaterów na odludziu (choć jak wspomniałem, nie do końca to zadziałało), a skoro tak, to jakże mógłby być marny? Z drugiej strony – jakże ma być cudowny, skoro ma stanowić kontrast dla prawdziwie niezwykłego raroga? Dużo klarowniejszy przekaz mógł uzyskać faktycznie prezentując zwyczajny jarmark z okazji dowolnego święta w dowolnym niedużym miasteczku – rozwiązałoby to problem obecności bohaterów (Geralt szuka zapasów/zleceń, zaś Jaskier albo zarobku, albo po prostu jest ciekawy), nie wymuszało umiejscawiania akcji na odludziu, wreszcie nie blokowało możliwości wypełnienia straganów tandetą i podróbkami, reklamowanymi jako cuda, ale wzbudzającymi jedynie żałość. Jaskier może się nimi zachwycać, a wiedźmin odczuwać dziwny smutek widząc, jak to co zwyczajne i nudne jest reklamowane jako tajemnicze i mistyczne. Daje nam to podstawę, na której możemy potem budować wewnętrzny konflikt bohatera w związku z rarogiem.

Zwróćcie proszę uwagę, moi drodzy czytelnicy, na ten schemat. Autor (ponownie – moim zdaniem) przyjął na etapie planowania swojej opowieści pewne założenia (targ położony na odludziu, towar na targu to tandeta), które z pozoru nijak się ze sobą nie kłócą. Kiedy jednak na dalszym etapie okazało się, że konflikt występuje, nie zmienił założeń, a poszedł na kompromis. W tym przypadku jest to względnie oczywiste, a błąd można by naprawić dzięki kilku kosmetycznym poprawkom. Podobny wzorzec, jednak na zdecydowanie większą skalę, odegra rolę w naszych dalszych rozważaniach.

Niezwykłe zachowanie ptaków

Już kiedy Geralt dojeżdżał do Cudowianki zauważył, że w otaczającym wioskę lesie nie śpiewają ptaki, był też świadkiem innych nietypowych zachowań. Później, w czasie targu, histerycznie rozwrzeszczana ptasia czereda uwięziona w klatkach na jednym ze straganów ściąga na siebie uwagę kapłana, który podjudza tłum do ich pozabijania. Podczas rozmowy z Wielką Łowczą dowiadujemy się również, że ptaki bronią dostępu do ruin, gdzie krył się z jajem raroga Ptasznik. Mityczna kreatura włada bowiem swoimi pomniejszymi braćmi. Ta przeszkoda zostaje jednak pokonana dzięki Jaskrowi, jego znajomości legend i ćwiczonemu głosowi – okazuje się bowiem, że śpiew przełamuje czar, uwalniając pierzasty ludek spod władzy żar-ptaka.

Jest to element opowiadania, który wywołuje u mnie najbardziej mieszane uczucia. Z jednej strony wzbudza zainteresowanie, szczególnie z początku, kiedy jeszcze nie wiadomo, o co chodzi. Z drugiej – jego finał jest zwyczajnie mdły. Fragment opowiadania, w którym muzyka okazuje się być silniejszą od magii pisany jest w formie fragmentu „Pół wieku poezji” (co nota bene ogólnie uważam za fatalny zabieg – rzecz gustu), jest więc siłą rzeczy pełny kwiecistej mowy, ale mało konkretny. Zwieńczenie wątku ptasich anomalii sprowadza się w zasadzie do „zaśpiewałem i uciekły, hurra!” – brak tu emocji, brak napięcia. Pojawia się za to poczucie, że element ten nie miał większego znaczenia, a rezygnacja z niego nie zmieniła by wiele.

Dlaczego tak się stało? Co zawiodło? Powiedziałbym, że autorowi po prostu zabrakło miejsca. Nadchodzący finał i kurczący się zapas znaków do wykorzystania spowodował, że rozwiązanie problemu ptaków zostało potraktowane po macoszemu. Nie jest to ostatni tego typu przypadek.

Raróg

Raróg, zwany też żar-ptakiem, to stworzenie mitologiczne. Geralt w rozmowie z Wielką Łowczą absolutnie nie wierzy, by takowy mógł istnieć. Jak się jednak okazuje – nie tylko istnieje, ale i stanowi zagrożenie, a jakiś wariat właśnie próbuje doprowadzić do jego wyklucia.

Gdybym miał wybrać tylko jeden element, który autor powinien poprawić, to byłby właśnie ten. Ilość niewykorzystanego potencjału jest tu największa, a w zasadzie niewiele trzeba, żeby to zmienić.

Pierwszy z moich zarzutów to bardziej kosmetyka. Aby przebudzić raroga należy dopełnić pewnych rytuałów, między innymi złożyć całopalna ofiarę i spędzić dziewięć dni na wysiadywaniu jaja. Brzmi to absurdalnie, co zresztą podkreśla w rozmowie z Wielką Łowczą sam Geralt. Sapkowski w swojej prozie często wyśmiewał się z tego typu zabobonów, przeciwstawiając im empiryczną wiedzę wiedźminów – magia w tym uniwersum zazwyczaj jest bardziej naukowa, a mniej szamańsko-rytualna. Oczywiście zdarzają się wyjątki (w końcu by odczarować strzygę trzeba z nią spędzić całą noc, jakkolwiek by to nie brzmiało), niemniej jednak dawanie diabłu mydła zamiast twarogu, szycie koszul z pokrzyw i inne tego typu działania były raczej wykpiwane. Jedliński oczekuje zaś, byśmy poważnie traktowali siedzenie na jajku przez trochę ponad tydzień za sprawdzoną metodę wezwania na świat niezwykle potężnej istoty. To jednak najmniejszy z moich problemów związanych z tym elementem opowiadania.

Przede wszystkim bowiem zawodzi ekspozycja. Nikt nie mówi nam choćby najważniejszego – dlaczego niby powrót raroga na świat to taki zły pomysł? Oczywiście kiedy ktoś próbuje przebudzić istotę, która od wieków pozostaje uśpiona, kanon fantasy wymaga, by spróbować go powstrzymać i w dziewięćdziesięciu dziewięciu wypadkach na sto ocalić w ten sposób świat. Ale o jakiej skali zagłady tym razem mówimy? Smaug palący miasto czy Chtullu sprowadzający chaos na cały świat? Podane informacje są zbyt ogólnikowe, byśmy byli w pełni świadomi związanych z uwolnieniem raroga niebezpieczeństw i możliwości. Brakuje też jakichkolwiek informacji odnośnie jego wyglądu, inteligencji, mocy lub czego tylko jeszcze by sobie autor zażyczył. Czegokolwiek, co uczyniłoby z żar-ptaka stworzenie potężne i wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju, które w jakiś sposób wzbogaca świat – na podobieństwo smoków z Granicy możliwości, które były przedstawione zarówno jako bestie i największe zagrożenie dla ludzkich miast, jak i myślące, niezwykłe istoty. Zamiast tego otrzymujemy kilka frazesów od Wielkiej Łowczej, zaś Jaskier ledwie wspomina kilka podań, w których ta istota występuje. I tyle. Jakby autor założył, że czytelnik albo zna słowiańskie mity o rarogu albo doinformuje się na bieżąco – jeżeli tak, to w moim wypadku się rozczarował. Skutkiem czego podczas lektury ciągle czułem, jakby brakowało mi kilku fragmentów układanki. Jest to niedociągnięcie, które można by stosunkowo łatwo naprawić, wstawiając do rozmowy z Łowczą jeden dodatkowy akapit – zapewne jednak ponownie nie pozwolił na to limit znaków.

Z żar-ptakiem związany jest jednak również mniej namacalny problem. W opowiadaniu pojawiają się pewne sugestie, że autor chciał, by drugim dnem tekstu był konflikt między przyziemnością a cudownością, codzienną szarzyzną, a niebezpieczną wyjątkowością. O pierwszej z nich wspomniałem już podczas omawiania problemów związanych z prezentacją targu cudów. Mocna wskazówką jest również finał, w którym Geralt odbiera telepatyczne wołanie raroga („Kim jesteś, wiedźminie, jeżeli nie kresem cudów[..]?Wróć i [...]ocal mnie, ocal cud!”). I oczywiście tytuł opowiadania. Jest to pomysł, który krył w sobie naprawdę duży potencjał, który został wykorzystany jedynie częściowo. Ze względu na wspomniany powyżej brak konkretnych informacji, trudno naprawdę poczuć wyjątkowość sytuacji, jakiej jesteśmy świadkiem, a niedostatecznie podkreślona bylejakość jarmarcznych „cudów” nie zapewnia odpowiedniego kontrastu. Sytuację dałoby się jednak uratować, gdyby nie zawiódł kolejny element.

Ptasznik

Ptasznik to tajemniczy kupiec, który w taki czy inny sposób wszedł w posiadanie jaja raroga i postanowił przywrócić go światu. Zagnieździł się w opuszczonym zamczysku by przez dziewięć dni wysiadywać wspomniane jajo, co jest przyczyną wszystkich niesamowitości mających miejsce w okolicy – dziwnego zachowania ptaków i nocnych wybuchów ognia w ruinach. Czyni go to prawdopodobnie (choć nie jest do końca jasne, czy faktycznie taki był zamysł) antagonistą w tej opowieści. Jest także najgorzej napisaną postacią w Kresie cudów.

Został bowiem wykreowany na pustelnika i wariata, bełkoczącego bez ładu i składu, którego obecność nic w zasadzie nie wnosi – nic więc dziwnego, że jego pierwsze i ostatnie wystąpienie na kartach opowiadania jest bardzo krótkie. Problem w tym, że postać ta pełna jest niewykorzystanego potencjału. Gdyby autor podszedł do jego kreacji w nieco inny sposób, Ptasznik mógłby stanowić cenny kontrapunkt dla Łowczej, prezentować odmienny od niej punkt widzenia na powrót raroga i dawać okazję do skonfrontowania tych dwóch poglądów. Jego staranniejsza kreacja pozwoliłaby na krótką dyskusję, przedstawienie racji obu stron, dzięki czemu w momencie, gdy wiedźmin zostaje zmuszony do podjęcia wyboru, czytelnik ma pełny pogląd sytuacji i możliwych konsekwencji każdej z dróg, może szkicować własny bilans potencjalnych zysków i strat. Obecnie, kiedy wszystkiego tego brakuje, jesteśmy w dużej mierze zdani na domysły.

Wyobraź sobie, drogi Czytelniku, jak mogłaby wyglądać ta finałowa konfrontacja w tej hipotetycznej wersji Kresu cudów. Geralt napotyka Ptasznika, który z zapałem, acz rzeczowo wykłada mu, jakim to pięknym i szlachetnym stworzeniem jest raróg, jak ubarwi on świat, jak uczyni go lepszym. Nasz wiedźmin, rzecz jasna, pozostaje cynikiem. Po chwili na scenę wkracza Wielka Łowcza i zaczyna swoje – że żar-ptak to zagrożenie, a Ptasznik jest szaleńcem. Romantyzm konfrontuje się z pragmatyzmem. A może marzenia z nijakością? Ostatecznie wiedźmin wybiera (tak jak w oryginale) neutralność i ucieczkę, co skutkuje (ponownie – tak jak w oryginale) zagładą obu powyższych stron. Geralt zawiódł, świat został pozbawiony kolejnego cudu, a przy tym zginęło wielu ludzi, którym obiecał pomóc (oczywiście u Jedlińskiego został przymuszony do współpracy szantażem, ale do tego elementu wrócimy w kolejnej części tekstu). Geralt wraca do wioski, do straganów wypełnionych bylejakością. Wieśniacy mylą kolumnę ognia powstałą w chwili śmierci wspaniałej (boskiej?) istoty z fajerwerkami. Kurtyna opada bezradnie.

Czy takie zakończenie faktycznie byłoby lepsze od oryginalnego? Na pewno miałoby klarowniejszą wymowę. Autor zdecydował się na prostszą, bardziej okrojoną i mniej przejrzystą wersję. Niestety, zapewne ponownie zawinił limit znaków.

Czy jednak nie dało się zaoszczędzić ich trochę? Może odrobinę przycinając kilka wątków? Okazuje się, że można było się posunąć nawet dalej. Pomówimy o tym w kolejnej części tego tekstu, w której spróbujemy też znaleźć Błąd Pierworodny, który doprowadził do powstania większości pozostałych.

 

3
Notka polecana przez: Aszhe, Exar, PK_AZ
Poleć innym tę notkę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.